sábado, 14 de octubre de 2023

MANBRYNE

INTERREGNUM: O PRÓBIE WIARY I JAZMINE ZWATPIENIA (2023)

Segunda entrega para los polacas, un nuevo álbum que refrenda lo expuesto en su anterior álbum de hace un par de años. Siguiendo con ese sonido black de escuela polaca, que se despoja un tanto de las influencias death, para dejarse atrapar del todo por un sonido mucho centrado en el black de lo noventa de la escuela escandinava. El sonido del nuevo álbum se encuentra mucho más definido, es contundente y potente, pero al mismo  tiempo es también mucho más oscuro, jugando las bazas de saber trabajar mejor los espacios, con una buena base rítmica que sabe atraparnos en sus cambios de ritmo e intensidades y un entramado de guitarras que logran también ofrecer un tono potente y directo pero no se olvidan de dejar algunas pinceladas melódicas que sobrevuelan el conjunto. Todo el álbum logra retrotraernos a la década de los noventa, ya sea por el sonido arrancado a las guitarras en diferentes secciones, por la atmósfera oscura y ritualista en otras, como si el bagaje atesorado por tres de sus miembros en una banda como Blaze of Perdition luchara por salir a la superficie. A todo ello tenemos que añadir unas poderosas y cavernosas voces en polaco que logran si cabe añadir cierta carga de mayor oscuridad en el resultado final del álbum, lográndose colar también algunos arreglos que podemos tildar de vanguardistas o disonantes. En definitiva, un álbum que nos va atrapando en su propuesta, logrando trasladarnos a ese sonido cavernoso y denso del black escandinavo de los años noventa. (8,3)


Malignant Voices

1. Piach i niepamięć 07:17
Spijamy wciąż z plugawych ust palący jad, choć słodki jak miód. To skrytych marzeń smak i woń wstydliwych snów. Wypartych myśli taniec na grobie cnót. Tu skonał człowiek... a może Bóg? Pusty tron, a na nim proch pustych słów, złamanych dusz. Darów z niebios ulewny deszcz tych win już nie zmyje. Na gruzach jedności, na skraju szaleństwa, przez podział i waśń przebija nasz cień. Na gruzach jedności nienasycenie drwi. Co jeszcze winniśmy zabić w sobie? Z pękniętej klepsydry - piach! Przez dłonie złożone w chwale! I krew z drobinami szkła! Na dno, w niepamięć! Ta ostatnia spowiedź - każdy grzech tnie niczym bat - to nie żalu skryty szept, lecz otchłani butny wrzask. Nikt się nie dowie gdzie skonał człowiek. Nie pamięta już nikt gdzie skonał Bóg. To nie świat zapłonie, lecz nadziei złudna skra, że na pustym tronie znów zasiądzie w chwale Pan. Po kolana w grobie - tutaj cichnie buty wrzask. Czy o taki koniec błagaliśmy w swoich snach?  
2. Suma wszystkich strat 08:09
Czy rajskich owoców dar zaspokoił nasz głód? Czy z trudem zdobyty szczyt na nowo serce rozpalił? Czy pustką się sycić, czy splunąć nią w piach? Czy splunąć nią w twarz... przed lustrem, we łzach? Gdy między palcami, jak w szkle zaklęty czas, na bruk się wysypie suma wszystkich strat. Nie było mnie i nie ma. Co noc, co noc, co noc. Nie było cię i nie ma. Choć pamięć skowycze i łka. Nie było nas i nie ma. Za dnia, za dnia, za dnia. Nie ma już nic do stracenia. W garści mieni się piach. Czy splunąć w ten piach? Czy rzucić nim w twarz? Głaz z rąk się wymyka i stacza się w mrok, tym razem nie sam. Niejasnych obietnic. Niewidzialnych prawd. Wydarty z serc... uwłaczający cierń. Niejasnych obietnic. Niewidzialnych prawd. Wypruta z serc... suma wszystkich strat.  
3. Po trupach ku niebu 06:31
Nowy dzień - nowa gra. W każdej z blizn dusza łka. Krzyż za krzyż, cierń za cierń. Kolejny mesjasz kona. Czy wystarczy łez? Czy ujrzę swoją twarz w zwierciadle płonących ciał? Czy słychać śpiew u nieba bram, gdy serce staje, a sznur łamie kark? Krew za krew to twej miłości dar. Kości chrzęst, łamanych w imię prawd, których jad wycieka z każdej z ran, gdy w imię twe brata zabija brat. Nowy dzień - stary ból. Cios za ciosem niczym puls. Krzyż za krzyż, cierń za cierń. Kolejne serce pęka. Czy wystarczy łez? Dlaczego odwracasz wzrok, gdy w oczy spojrzeć pragnę? Jest ich tak wiele i w każdym gniew goreje. I palący wstyd, jak w krtani tkwiący żar. Z łona w grób. Z prochu w proch. Biel i czerń. Król i pion. Ostatni raz - ostatnia gra. Ostatni ruch - po trupach ku niebu. Dzień za dniem - ostatni raz. Dzień za dniem - ostatnia gra. Dzień za dniem - ostatni ruch. Dzień za dniem - szach i mat. Krew za krew to twej miłości dar. Kości chrzęst, łamanych w imię prawd, których jad wycieka z każdej z ran. Gdy w imię twe brata zabija brat.  
4. Grzechy ojców 07:54
Kolejny huk, kolejny strzał. Kojący dźwięk duszy wygnanej z ciała. Czerwony mur, czerwony bruk. Na trupa trup, niechaj sięgną chmur! Kolejna twarz, kolejny świt. I znów się tli żagiew straconych szans. Trąd i garb i kruchych kości lament. Przywitaj świat z każdą z jego barw. Jak blady deszcz. Prosto do ran. Prosto do płuc. Spadnie popiół z nieba. Naprzód! Na świat! Dopóki jeszcze kona. To nam przyjdzie ojców pogrzebać. W otwarte rany, jak w uciech głodne łona, wtłoczymy sól wrodzonych win. Przywitaj świt. Przywitaj świat. Tam gdzie twój garb. Stanie nowy raj. Szkarłatny deszcz. Prosto do ust. Prosto do serc. Spłynie pierworodny grzech. Naprzód! Na świat! Dopóki jeszcze kona. To nam przyjdzie ojców pogrzebać. W otwarte rany, jak w uciech głodne łona, wtłoczymy sól wrodzonych win. Przez ojców grzechy do nieba bram. Przez dzieci strach ku światłu gwiazd. Bóg, człek, grzech, śmierć. Bóg i człek. Człek i grzech. Grzech i śmierć. Śmierć i...? 
5. Bezkrólewie 01:46   instrumental
6. Pierwszy kamień 07:55
Tradycja hańb, ukryty żal. Spuścizna łaknienia. Wpojony wstyd, napięta smycz uciska krtań. Smolistych cieni pląs do rytmu skrywanych żądz. Sumienia zaszczute wydają swój plon. Niestraszny nam trumien szlak i martwych taniec. I z kielicha trupi jad - przymierza znak. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. Kto jest bez win, niechaj nadstawi twarz. Dziedzictwo krwi, septyczny mór - to koszt odkupienia. Stłumiony lęk, nad głową sznur - na swoją kolej czeka. Zwodniczych świateł pląs. Na scenie trup i wąż. Choć kuszący to dar, to my kusimy los, gdyż... Niestraszny nam trumien szlak i martwych taniec. I z kielicha trupi jad - przymierza znak. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. Kto jest bez win, niechaj nadstawi twarz. Pierwszy dzień, pierwszy raz. Pierwszy fałsz, wyprostowany kark. Pierwszy cień, pierwsza łza. Uroniona szczerze... spłynie w piach. Pierwszy kamień rzucę w swoją twarz. Za myśli, za słowa, zamiary i czyny. Za nierząd matek i za ojców gwałt. Krzepnący od lat cień z duszy wycieka przez pęknięcia w sercu i płynie do ust. Do pełna, do pełna, wciąż nienasyceni. W pogoni za wiarą, aż braknie nam tchu. Przemy na skraj jak dziki łów. Uderzamy w mur. Pierwszy dzień, pierwszy raz. Pierwszy fałsz, wyprostowany kark. Pierwszy cień, pierwsza łza. Uroniona szczerze... spłynie w piach. Pierwszy kamień, nawet głaz, z dumą rzucę w swoją twarz.  
  39:32








No hay comentarios:

Publicar un comentario